„– Kilka miesięcy temu rozpoczęła się ogólnopolska kampania pod hasłem „Sprawdź, czy twoje picie jest bezpieczne”…
– Właściwie nie ma bezpiecznego picia. Lepiej jest mówić o piciu rozsądnym, bo to mobilizuje do zastanowienia się nas sobą.
– Zajmuje się pan alkoholizmem od lat. Nie czuje się pan trochę jak Don Kichot walczący z wiatrakami?
– Lubię trudne sytuacje. Kiedy ponad 30 lat temu zacząłem się interesować tą problematyką, traktowana ona była jak piąte koło u wozu. Osoby, które zajmowały się lecznictwem odwykowym widziane były trochę jak te, które trafiły do ścieku.
– Trzydzieści lat temu były całkiem inne metody leczenia…
– To nie było w ogóle leczenie. Podawano pacjentom anticol lub wszczepiano esperal i zostawiano właściwie samym sobie. Zaczęły się dopiero pojawiać w Polsce kluby abstynenckie. Jako pierwsi w tej części Europy, otworzyliśmy w Warszawie w 1975 r. dzienny oddział odwykowy. Zaczęliśmy tam stosować psychoterapię, jeszcze nie bardzo mając doświadczenia w tym zakresie. Korzystaliśmy z pomocy kolegów, którzy pracowali z pacjentami znerwicowanymi z zaburzeniami osobowości. Właściwie dopiero w połowie lat 80. zaczęło się coś zmieniać w podejściu do leczenia alkoholików.
– Teraz alkoholizm znów stał się „niemodny”. W mediach mówi się o nim głównie w kontekście wypadków drogowych, nie wchodząc głębiej w temat.
– Bo to rzecz, która spowszedniała, więc nie ma posmaku sensacji. Miała go w latach 70., kiedy po okresie programowego nie mówienia o problemie, nagle stał się on publicznym i przeraził ujawnioną skalą. Oczywiście wszelkie, organizowane także dziś, akcje mające zwrócić uwagę na sprawę nadmiernego picia są godne pochwały, ale nie wystarczą. Zwłaszcza że nie mają dostatecznej siły przebicia do mediów.
– Mają ją za to reklamy piwa…
– Piwo piją coraz młodsi ludzie. Rosnący wskaźnik spożycia alkoholu wynika w dużym stopniu także ze wzrostu spożycia tego napoju przez młodzież. Lekceważy się to groźne zjawisko. Piją też coraz więcej, nie tylko piwa, dziewczęta i kobiety.
– Czy któryś z polskich rządów naprawdę poważnie podchodził do kwestii alkoholizmu?
– Formalnie wszystkie widzą problem. Uważam jednak, że od poziomu rządowego, ważniejszy jest samorządowy. Powiem pani, że lecznictwo jest dobre tam, gdzie w organach samorządowych są osoby, które naprawdę angażują się w temat. Może to kontrowersyjne, co powiem, ale jedną z przyczyn, może nie najważniejszą, ale istniejącą, jest to, że tak naprawdę wiele osób z władz samorządowych różnego szczebla woli żeby było ciszej nad tą trumną. Niechętnie podchodzą do szerzenia informacji na temat alkoholizmu, bo boją się, że zostaną zidentyfikowane przez otoczenie jako uzależnione czy pijące ryzykownie. Są więc gminy, gdzie jest to naprawdę dobrze rozwinięte, gdzie wspiera się terapię rodzinną, lecznictwo odwykowe, poważnie traktuje ten problem A są też takie, gdzie się go po prostu olewa.
– Alkoholik niechętnie przyznaje się, że ma problem z alkoholem.
-Powiem więcej. Alkoholizm to jedyna choroba, gdzie na minutę przed śmiercią spowodowaną uzależnieniem, chory jej zaprzeczy. Problemem jest też to, że lekarze rodzinni zbyt rzadko zwracają pacjentowi uwagę na to, że nadmiernie pije. Boją się go urazić, zranić. Z badań Państwowej Agencji Rozwiązywania Problemów Alkoholowych wynika, że tylko 6 proc. pacjentów było przez lekarzy pytanych o alkohol. Tymczasem co najmniej 20 proc. chorób, z jakimi zgłaszają się pacjenci jest spowodowanych jego nadmiernym piciem.
– A pan pije alkohol?
– Od czasu do czasu z żoną do obiadu puszkę piwa, czyli po pół puszki. Czasami, przy jakiejś okazji. Piję rozsądnie. Dla mnie ta ilość jest bezpieczna. Ale nie można powiedzieć, że jest ona bezpieczna dla każdego.
– Dziękuję.
za: gazetalubuska.pl/Grażyna Zwolińska